To miał być wielki dzień Arki, która w końcu planowała wpłynąć do krajowej elity. Zamiast tego – przy przeraźliwie cichych trybunach w Gdyni – to Motor bezlitośnie przejechał się po Arce. Tak naprawdę to jednak gdynianie mogą mieć pretensje tylko do siebie, bo podarowali rywalom PKO Ekstraklasę na własne życzenie.
Oczywiście jest to bzdura, bo każdy zawodowy sportowiec chce wygrywać. Nie będę szukać usprawiedliwienia, bo może ja też powinienem zareagować inaczej, ale trzymałem się swojego planu. Suma nieszczęść złożyła się na to, że wcześniej nie zapewniliśmy sobie awansu – mówił po finałowym meczu barażowym Wojciech Łobodziński, trener Arki, który w Gdyni ma ważny kontrakt do końca czerwca 2026 roku.
Arka potrzebowała jednego punktu w derbach Trójmiasta z Lechią w Gdańsku i u siebie z GKS-em Katowice. Oba te mecze przegrała i na samym finiszu wpuściła do ekstraklasy zespół z Katowic. W barażach gdynianie mieli atut własnego stadionu i najpierw ograli Odrę Opole, a potem w finale prowadzili z Motorem Lublin 1:0 do 87 minuty.
Potem jednak sześć minut wstrząsnęło Gdynią, a dwa gole strzelone przez gości z Lublina dały im awans do PKO Ekstraklasy. Wsparcie kilkunastu tysięcy kibiców, przewagę jednego gola i fantastyczne okazje do podwyższenia wyniku. Jednak zamiast awansu skończyło się wielką porażką.
Olaf Kobacki, Karol Czubak i Sebastian Milewski zmarnowali wyborne sytuacje, żeby zdobyć drugiego gola i praktycznie zamknąć mecz. Na wyraźne opadanie z sił zawodników gospodarzy nie reagował trener Łobodziński, który zrobił tylko jedną zmianę. W końcówce finału barażu błędy indywidualne dał dwa gole Motorowi.
Najpierw Ołeksandr Azacki faulem sprokurował rzut wolny tuż przed polem karnym, co dało gola wyrównującego. W doliczonym czasie gry Marc Navarro nie przejął podania na skrzydło do Piotra Ceglarza, a po jego zagraniu w pole karne Mbaye N’Diaye w bardzo łatwy sposób ograł Michała Marcjanika i trafił do siatki na wagę awansu do PKO Ekstraklasy. Rozczarowanie w Gdyni było ogromne.
Po końcowym gwizdku sędziego Szymona Marciniaka piłkarze Arki padli załamani na murawę, była męska rozmowa z kibicami, a już po zejściu z murawy łzy Karola Czubaka i jego kolegów z drużyny w towarzystwie najbliższych. Nie tylko w tym meczu. Zrobię swój rachunek sumienia.
Przede wszystkim spojrzę na siebie, bo jestem odpowiedzialnym człowiekiem. Będę błędów szukać u siebie. Bardzo ciężko zebrać słowa po tym, co się wydarzyło.
Błędy indywidualne powodują, że plan się sypie. W drugiej połowie mieliśmy trzy stuprocentowe sytuacje Karola Czubaka, Olafa Kobackiego, Sebastiana Milewskiego. Strzelamy na 2:0 i jest po meczu.
Stało się inaczej – zakończył trener Łobodziński.