Katastrofa – to jest jednym słowem opis gry piłkarzy Lechii w pierwszej połowie meczu w Poznaniu. Biało-Zieloni, którzy tym razem zagrali na czerwono, na boisku byli wyłącznie statystami dla bardzo skutecznego zespołu gospodarzy. Podopieczni trenera Szymona Grabowskiego dostają lekcję, jak duża jest różnica między PKO Ekstraklasą, a jej zapleczem. W grze Lechii w tym meczu nic się nie zgadzało.
Nie było pressingu, błędy w defensywie, które nie powinny się przytrafiać drużynie grającej w najwyższej klasie rozgrywkowej i kompletna bezradność w ofensywie. Z igrzysk wrócił Maksym Chłań, a w składzie – po kontuzji – ponownie znalazł się Elias Olsson. To nie okazało się czynnikiem pozytywnym, a między zespołami była przepaść i różnica kilku klas. Lech strzelanie zaczął już w 2 minucie, kiedy łatwo ograny został Miłosz Kałahur, a Mikael Ishak bez żadnych problemów wygrał pojedynek w powietrzu z Andreiem Chindrisem i głową strzelił gola.
Przy drugiej bramce Dominik Piła pozwolił na to, aby dośrodkował Adriel Ba Loua, a Dino Hotić zdobył drugą bramkę głową z kilku metrów, choć blisko był Tomasz Neugebauer. Jeszcze przed przerwą Ishak zdobył swojego drugiego gola, a trzeciego dla Lecha. Biało-Zieloni w pierwszej połowie nie oddali ani jednego celnego strzału przy czterech rywali. W dośrodkowaniach było 14:6 dla Lecha, ale w celnych 5:0.
To liczby pokazujące tragiczny występ zespołu trenera Grabowskiego. Goli dla Lecha po przerwie już nie było, ale nie dlatego, że Lechia poprawiła grę, ale dlatego, że Lech nie dążył już z taką determinacją do strzelenia kolejnych bramek. Biało-Zieloni mieli nawet okazję bramkową na początku tej części, ale Camilo Mena przegrał pojedynek sam na sam z Bartoszem Mrozkiem. To był pierwszy celny strzał ze strony Lechii w tym spotkaniu.
Później była jeszcze okazja Serhija Bułecy, ale nie zakończyła się strzałem na bramkę. Na więcej Biało-Zielonych nie było już stać, a obrońcy Lecha łatwo radzili sobie z ofensywnymi i czytelnymi próbami ze strony Lechii. W doliczonym czasie gry swojego debiutanckiego gola strzelił, po rykoszecie, Karl Wendt.