Anna Kiełbasińska nie ma jeszcze nominacji olimpijskiej do Paryża.

Muszę zmartwić wszystkich, ale też samą siebie, że nie jestem w stanie jeszcze startować. Miałam głęboką nadzieję jeszcze w marcu, że ten sezon potoczy się tak, jak należy.

Nawet w maju mieliśmy zaplanowane starty. Niestety, z moją prawą nogą nie jest jeszcze dobrze.

Ciągle mam zapalenie kaletki (w stawie skokowym – przyp.). Tam są jeszcze stany zapalne pooperacyjne, ponieważ to już tak jest.

Nic jednak nie daje mi w kość, jak to zapalenie kaletki. To jest taka upierdliwa sprawa, ponieważ, jeśli biegam, to nie jestem w stanie tego wyleczyć.

A nie mogę sobie teraz pozwolić na to, żeby nie biegać. Piruety już wokół niego robię, żeby się go pozbyć i móc biegać.

Na razie to jeszcze zawsze jest krok do przodu, czasami półtora do tyłu. Jestem w stanie realizować trening w butach z bólem, który jestem w stanie wytrzymać.

Czasami uda mi się założyć kolce. To znowu szalony…

Mam nadzieję, że to będzie znów szalony sezon, jak ten tokijski.

Planujemy wystartować na mistrzostwach Polski (28–30 czerwca 2024 roku w Bydgoszczy – przyp.) i tam dostać się do drużyny na igrzyska olimpijskie w Paryżu.

Na moje ostatnie igrzyska i prawdopodobnie na moją ostatnią, wielką imprezę w karierze. Jest to dla mnie trudny czas i na dodatek bardzo sentymentalny, bo wiem i czuję, że to są moje ostatnie kroki.

Wspomniałaś, że uderzyć chcesz na mistrzostwach Polski. Możecie powiedzieć, że skoro biegam na treningu, to dlaczego nie startuję na zawodach.

To nie są te prędkości i to nie jest to ryzyko. Do treningu podchodzi się z innym nastawieniem.

Ja zawsze byłam taką zawodniczką, która w przypływie adrenaliny potrafi robić różne rzeczy, a dopiero później po biegu okazywało się, że coś wydarzyło się w trakcie. Nie chcemy więc ryzykować i startować na zawodach.

Chcemy wykonać bezpieczną pracę. Taką, która krok za krokiem zaprowadzi mnie do mistrzostw Polski, gdzie będę mogła wystartować dwa dni pod rząd.

A to będzie dla mnie wyzwaniem. Przed Tokio też miesiącami miałaś “pod górkę”, a skończyło się pięknymi chwilami.

W Tokio, jakbyście wcześniej powiedzieli, to nie miałyśmy dużych szans, bo z dziewczynami miałyśmy różne problemy. Nie byłyśmy na poziomie, który by to gwarantował.

A potem wszystko nabrało tempa i my tymi swoimi siłami, chęciami doszłyśmy do tego. Nie wykluczam (teraz – przyp.)

takiej opcji. Teraz jest to trochę inna historia.

Przed Tokio to była inna kontuzja, po której ja po operacji wracałam i każdego dnia było lepiej. Teraz jest tak, że po operacji ciągle czuję, że mniej więcej jestem na tym samym poziomie.

Nie ma dramatu, ale też nie jest super. Czuję, że szarpię się z tym wszystkim.

Nazywam to taką toksyczną relacją. Jak w związku, w którym już jesteś zmęczona tym swoim partnerem, czy partner partnerką.

I powoli do ciebie dociera, że trochę cię to już krzywdzi, ale jednak daje dużo radości, dlatego ciągle pozostajesz w tym. Jestem więc teraz w takim love-hate relationship z lekkoatletyką.

A że to kocham i jest to moją pasją, że jestem w stanie pobiec nawet z lekkim bólem, to dalej mi to przynosi satysfakcję. Ciągle tu jestem i ciągle o to walczę.

Oczywiście, mamy ból przynajmniej dwa-trzy razy w tygodniu po treningach. Ale to ból, który trwa chwilę, godzinę maksymalnie.

A nie, jak teraz, kiedy towarzyszy mi w życiu codziennym. I tak jest 24 godziny na dobę.

Z takim bólem, to ja nie wiem, jakie mnie wyniki czekają (śmiech). Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Widziałeś coś interesującego?

Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *